Rozdział 3! Pracuję już nad czwartym, bądźcie cierpliwi. Olie ktoś to czyta, tak w ogóle. Ale mam nadzieję, że treść zachęca Was dość, by tu zostać. 💕 👊
Muzyka:
https://www.youtube.com/watch?v=ateQQc-AgEM - Seal "Kiss from a Rose"
https://www.youtube.com/watch?v=3bhidWDI1v8 - "I love you till the end"
Szedł korytarzem, poprawiając co jakiś czas okulary na nosie i czytając
anonimowy, opasły plik papierów. Liza dołączyła do niego, robiąc
szybkie, małe kroczki. Nie tylko po tym można było poznać, jak bardzo
była podekscytowana i zarazem zdenerwowana. Wyraźne przejęcie aż
promieniowało z jej twarzy.
- Pojawiła się nowa sprawa.
Choć nadal szedł przed siebie zerkając w dokumenty, zmarszczył brew sygnalizując, że uważnie jej słucha.
- Zmarł młody mężczyzna, samotnik, którego nikt nie szukał. Znaleźli go
na pustkowiu koło autostrady. Przenieśliśmy już ciało do kostnicy.
Kilka rzeczy mnie jednak niepokoi.
Była to jej pierwsza własna
sprawa. Radzili jej się tak zaangażować. Zgodziła się pod warunkiem, że
sama wybierze przypadek. John przypuszczał, że miała początkowe, proste
problemy. Okazały się jednak uzasadnione.
- Wyglądał na zdrowego,
choć nie to martwi mnie najbardziej. Sekcja może jeszcze ukazać całe
mnóstwo obrażeń wewnętrznych. Z tym, że… mam powody przypuszczać, że za
zbrodnią stoi kobieta.
Spojrzał na nią pytająco.
- Miał rozpiętą
na torsie koszulę i był niemalże cały pokryty… odciskami damskich ust
pomalowanych szkarłatną szminką. W okolicy, gdzie go znaleziono nie ma
ani dowodów, ani sensownego punktu orientacyjnego, wygląda to więc na
profesjonalne zacieranie śladów i przypadkowe miejsce porzucenia zwłok.
Coś ci to przypomina?
Wyruszył ramionami.
- Na podstawie
dowodów orzekłbym na razie tylko dwie rzeczy. Po pierwsze, wybrałaś
sobie ciekawy i ambitny przypadek. Po drugie, wygląda na to, że ukochana
zacałowała go na śmierć.
Przystanęła, nie dowierzając jego analizie. Po chwili ruszyła znów za nim.
- Twarz ofiary zakryto kurtką, prawdopodobnie jego własną. Ramoneska ze
skóry naturalnej, czarna, trochę wytarta. Morderczyni miała wyrzuty
sumienia, może też dlatego go ucałowała. To zastanawiające.
- Radziłbym ci szukać znajomych ofiary lub przeszukać jego mieszkanie. To musiała być kobieta darząca go silnym uczuciem.
- O tym samym pomyślałam.
Odwrócił się z wyczekującym spojrzeniem.
- W takim razie, czemu sterczysz tu, zamiast zająć się sprawą?
Już miała mu to wyjaśnić, przeszkodziła jej jednak Sam, która podeszła do Johna. Liza ruszyła więc ku swoim obowiązkom.
- John, mamy nową sprawę. Młoda kobieta w wannie z włączoną suszarką. Wygląda na samobójstwo, ale warto to sprawdzić.
- Już ruszam.
<***>
Wszedł do zaciemnionej łazienki, pełnej skraplającej się na ścianach
pary i porozstawianych żółtych znaków ostrzegawczych. Było w niej nazbyt
parno, duszno i ciasno. On, Sam i technik ledwie mieścili się tam wraz z
Tom’em. Oraz, rzecz jasna, martwym ciałem w wannie. Pozostałe
pomieszczenia wciąż przeszukiwała policja.
- Z kim mamy do czynienia?
- Rose Gheller, dawniej Weasley.
John pokiwał głową, jakby w pewien sposób się tego domyślił.
- Wezwijcie patologa, należy ustalić czas zgonu.
- Właściwie, nie trzeba. Wiem, jak substancje oddziałują na żywy lub
martwy organizm człowieka. Wystarczy spojrzeć na marszczenia jej skóry i
gąbczastość ciała, które wchłonęło część wody. Zmarła wczoraj wieczór.
Suszarka wrzucona do wody istotnie była powodem śmierci. Zabierzemy ją
do laboratorium do analizy, ja nie spodziewałbym się jednak zbyt wiele.
Mi wygląda to na udaną próbę samobójczą. Szukać mimo wszystko będziemy.
W drzwiach stanął nagle David, który był zaangażowany również w sprawę Lizy.
- John, zapoznałeś się może ze sprawą, którą prowadziła Liz?
- Słyszałem od niej co nieco. Co w związku z tym?
Pokazał mu oprawione zdjęcie które trzymał w dłoni. Przedstawiało dwoje
ludzi, w tym leżącą teraz w wannie kobietę. Mężczyzna ze zdjęcia
łudząco przypominał ofiarę znaleziona na pustyni.
- Mają może więcej takich zdjęć?
- Szukałem. Nic, kompletne zero. Ale po tym jednym i tak możemy wnioskować powiązanie. Będziemy szukać ile wlezie.
- To i tak dobry trop. Ruszaj powiadomić Liz. I tak długo tu już nie zabawimy.
Skinął głową i odszedł. John jeszcze raz spojrzał na zmarłą. Wydawała
się wciąż jeszcze żywa i młoda. No, może prócz martwego zsinienia skóry i
nieruchomej klatki piersiowej. Tom pochwycił jego spojrzenie i
powiedział z nikłym uśmiechem.
- Czasem cieszy mnie fakt, że wszyscy skończyły tak samo.
- Jesteś pewien, że jej bóg nie będzie łaskawszy? Lub, że poszerzycie to samo grono aniołków?
Nie czekając na odpowiedź, udał się na zewnątrz. Sam uśmiechnęła się i poszła w jego ślady. Laborant zwrócił się do technika.
- Wiesz, czasem dziwią mnie jego odpowiedzi i pytania, które zadaje…
- Pracujesz z nim kilka miesięcy! Jeszcze zdążysz się przyzwyczaić.
Poklepał go po ramieniu protekcjonalnie, przechodząc obok. Tom został
sam na sam z trupem kobiety. Gdy to zauważył, czym prędzej dołączył do
kolegów z pracy. Wolał towarzystwo żywych. Dlatego nie został koronerem.
<***>
Tymczasem w laboratorium Liza i Henry przyglądali
się ciału znalezionemu na pustyni. Wbrew oczekiwaniom, kobieta
zaangażowała się w to bardzo chętnie. Z ciekawością przyglądała się
zabiegom koronera. Mile zaskoczony, zaryzykował zlecenie jej drobnej
pracy przy ciele. Miała zbadać stan jego płuc. Pewną dłonią wzięła
skalpel i jednym zgrabnym ruchem pobrała materiał do analizy
laboratoryjnej.
- Zrób identycznie w przypadku żołądka i wątroby, jeśli możesz.
Skinęła głową ochoczo. Koroner nie mógł powstrzymać ojcowskiego śmiechu.
- O co chodzi? – zapytała niewinnie.
- Co z tobą jest, dziewczyno? Wariujesz, widząc zwłoki na miejscu
zbrodni, a tu kroisz je z taka uciechą, jakbyś otrzymała nową zabawkę.
Przewróciła oczami i machnęła ręką wymijająco, by zasugerować, że nie
ma to żadnego związku i wskazała zlewki służące do analizy treści
żołądkowej. Zabrał się do pracy. Gdy pobrał już co trzeba i ustawił na
stole laboratoryjnym, podeszła by obserwować jego poczynania.
Niestrawione resztki pokarmu sugerowały, że przekręcił się na krótko po
obiedzie.
- Był wyjątkowo zdrowy jak na trupa.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Zwrócił się do niej z zastygłą na twarzy powagą.
- W całym jego organizmie nie znalazłem przyczyny śmierci. Miał ledwie niziutki odsetek alkoholu we krwi.
Otworzyła oczy szeroko.
- Ale nikt nie umiera ot tak, bez powodu. Może coś ukaże się później…
Trucizna? Obrażenia wewnętrzne? Zmiany skórne lub chorobowe? Szukaj
regularnie i zdawaj mi raport.
Pokiwał głową i pomachał, gdy wychodziła.
- Też mi coś, umarł bez powodu… - mruknęła sama do siebie.
Na korytarzu wpadła przypadkowo na Davida. Okazało się to jednak fortunne.
- Wreszcie, wszędzie cię szukam! Pojawił się mały przełom w sprawie.
Młoda kobieta popełniła wczoraj wieczór samobójstwo. Będąc w jej domu,
starałem się znaleźć coś podejrzanego…
- Jaki związek ma to z moją sprawą?
- W jej sypialni natknąłem się na to.
Podał jej zdjęcie pary.
- Dzięki, dołączę to jako dowód w sprawie. Grzeb w tym dalej, może uda nam się wreszcie do czegoś dojść.
- Analiza ciała nie pomogła?
- Wykazała tylko tyle, że człowiek ów nie ma prawa być martwym.
David przystanął i pokręcił głową.
- Co masz na myśli?
- Nic, w tym właśnie problem. Zdrowy jak ryba. Serce nie bije i to jedyny powód by w ogóle móc uznawać go za martwego.
Podrapał się po głowie, zmartwiony.
- No to mamy problem.
- Owszem, mamy – potwierdziła, a po chwili westchnęła i dodała – Cóż,
ja ruszam do Toma, może badania coś wykażą. Ty zajmij się na razie
sprawą Johna. Jak czegoś się dowiem, dam ci znać.
Rozeszli się, wiedząc niewiele więcej niż przed tym spotkaniem.
<***>
Zaparkowała auto na podjeździe i wysiadła, trzaskając drzwiami. Nic nie
szło po jej myśli. Sprawa utknęła. Weszła do domu i wściekle cisnęła w
kąt butami. Odwiesiła kurtkę. W środku było ciemno i cicho. Jedynie z
kuchni dobiegały ciche dźwięki i tliło się słabe światło. Na ścianach
tańczyły blaski i mroki.
- Jack, nie uwierzysz, co stało się w
pracy! Człowiek, którego sprawę prowadzę, według koronera powinien wciąż
żyć! Nie ma nic, NIC, co wskazywałoby na przyczynę śmierci! Czemu
koleś, który umarł tak o, z kaprysu, musiał trafić się akurat mnie? Nie
wiem, czego jeszcze mam szukać, sprawa utknęła i…
Słowa uwięzły jej w
gardle, gdy weszła do kuchni. Przy blacie, na którym stały dwa
kieliszki i butelka jej ulubionego, francuskiego wina, pochylał się jej
ukochany. Na stoliku w głębi pomieszczenia przygotowano romantyczną
kolację. Wszędzie porozstawiane świece o delikatnym zapachu jaśminu,
paczuli i goździków, a z radia płynęły słodkie tony „Angel” Aerosmith. W
rogu, oparta o szafkę, stała hiszpańska gitara.
- Pomyślałem, że
warto by zapewnić ci odrobinę wytchnienia po pracy. Ostatnio stresujesz
się nią szczególnie mocno. Postanowiłem więc postarać się o wyjątkowy
wieczór. Co ty na to?
- Jestem stanowczo za.
Wyciągnął ku niej
rękę w zachęcającym geście. Ujęła ją z uśmiechem. Wtuliła się,
pozwalając ciepłu jego ciała przenikać w głąb siebie. Zapach jego skóry,
dotyk i spokojne, słodkie tony piosenki ukoiły jej nerwy. Już chwilę
później odpłynęła w tańcu, zapominając o wszystkich martwych i żywych
ludziach tego świata, którzy nie byli tu przy niej.
<***>
Tom zebrał ludzi pracujących nad sprawą Lizy w pokoju narad. Nastąpił niewielki przełom w sprawie.
- Ustaliliśmy tożsamość ofiary. To Andrew Mallovic.
Dwudziestopięcioletni mężczyzna, z pochodzenia Amerykanin. Zamieszkały w
Londynie. Rodzice przenieśli się tu, gdy miał sześć lat. Legalni
obywatele.
- Zawód?
- Model. Agencje zabijały się o niego, a
grono fanek jest niewąskie. Powód widać na załączonych obrazkach –
wskazał zdjęcia wyświetlane na ekranie rzutnika.
- Więc z jakiego powodu był samotny? – zapytał ktoś.
- Według niejako wiarygodnych źródeł… - Tom zacytował, posiłkując się
notatkami – „Moje fanki byłyby gotowe skrzywdzić bliską mi osobę. W
dzisiejszych czasach to niemal norma. Będąc sam mam pewność, że nikt nie
ucierpi”.
- Arcy szlachetna postawa, ale niewiele wnosi do sprawy – westchnęła Liza.
Tom tylko na to czekał.
- Jest jeszcze coś. Miał siostrę. Poprosiłem ją o kontakt w sprawie
brata. Nie mówiłem nic o stanie jego zdrowia, to nie sprawa na telefon.
Mieszka w Edynburgu, najwcześniej więc możemy się jej spodziewać w ten
czwartek.
Wszyscy wstali z miejsc i ruszyli ku swoim dochodzeniom. Pojawiło się małe światełko w tunelu.
<***>
Liza poprosiła Samanthę o pomoc w przesłuchaniu siostry Andrew
Mallovica. Zgodziła się co prawda, jednak w ostatniej chwili coś jej
wypadło i Liz ruszyła sama na spotkanie z kobietą. Przed nią stało
ogromne wyzwanie. Miała po raz pierwszy powiadomić człowieka o śmierci
bliskiej osoby. David przyłączył się do niej na korytarzu.
- Pomogę ci.
Ścisnęła jego przegub w geście podziękowania. Wciąż jeszcze z lekkim
drżeniem ujęła klamkę i weszła do środka. Spojrzała na kobietę siedzącą
po drugiej stronie stołu. Mała, trójkątna twarz o wysokim czole,
starannie wyskubanych brwiach, wąskich ustach i małym, zadartym nosie.
Niska, szczupluteńka. Szukała akurat czegoś w torebce. Na jej palcu Liz
zauważyła obrączkę. Ubrana schludnie. Wydawała się silną i
zdeterminowaną kobietą. A jednak było coś ciepłego w jej dużych,
brązowych oczach. A ze swoimi kruczoczarnymi włosami związanymi ciasno w
kucyk była bardzo podobna do brata.
- Słucham. Jestem przygotowana
na najgorsze. Od początku powtarzałam bratu, że tu, w tym otoczeniu i
środowisku, w jakim się obraca, nie może stać mu się nic dobrego…
- Proszę pani… - zaczęła Liz cicho i łagodnie.
- Ale niech pani posłucha. Prędzej czy później musiał wpaść w tarapaty.
I co? W jego sprawie wezwała mnie agencja kryminalistyczna…
- Wie pani, czym takie agencje się zajmują? Głównie zabójstwami – przerwał jej David.
Kobieta otworzyła oczy szeroko ze zdumienia.
- Mój Boże, Andy kogoś zabił? Jest zamieszany w morderstwo?! Przecież
to idiotyczne, nigdy nie skrzywdziłby drugiego człowieka. Znaczy,
zdarzały mu się bójki…
- Proszę posłuchać…
- …ale nigdy nikogo nie skrzywdził poważnie, nie jest taki…
- Proszę pani! Pani brat nie żyje - Liza już nie wytrzymała.
Zamilkła momentalnie. Na przemian otwierała i zamykała usta jak rybka,
która stara się oddychać spokojnie. Wpatrywała się jednostajnie w martwy
punkt, nie mrugając wcale. Zbladła niczym ściana.
- O czym pani mówi?
- Pani brata znaleziono na pustyni, nigdzie ani śladu ludzkiej
obecności. Nadal nie udało nam się ustalić sprawcy ani nawet jak zginął,
choć przeprowadziliśmy niezbędne badania. Dlatego wezwaliśmy panią w
nadziei, iż posiada pani cenne informacje w sprawie.
W trakcie tej
wypowiedzi podał jej zdjęcie brata wykonane na miejscu zbrodni. Patrząc
na nie, masowała czoło kciukiem i palcem wskazującym, starając się ukoić
nerwy. Wreszcie spojrzała na nich trzeźwo, ujmując szklankę wody
stojącą na stoliku.
- Dobrze. Odpowiem na wszystkie pytania.
Liz zajęła miejsce naprzeciwko niej. David bez słowa usiadł obok.
- Dobrze, więc… Czy Andrew miał wrogów?
- Z tego co mi wiadomo, nie. Inne, zazdrosne o niego agencje, mogłyby
być zdolne do intryg, ale raczej nie tych odbijających się na nim. Może
zazdrośni modele… Ewentualnie mogła to zrobić odrzucona, zakochana
fanka. Bywa, że się do tego posuwają.
David wszystko skrupulatnie zapisywał.
- Rozumiem. Czy pani brat spotykał się z fankami na jedną lub kilka nocy?
- Podejrzewam, że to mógłby być motyw. Ale wątpię w to, Andrew bardzo kochał swoją narzeczoną i nie mógłby jej zdradzić.
David uniósł głowę znad notatek, z zaciekawieniem przyglądając się kobiecie.
- Pani brat zarzekał się pewnego czasu, że jest trwale samotny.
Skinęła głową, patrząc na nogę, którą machnęła.
- To było jeszcze zanim poznał Rose. Zakochał się, tak zwyczajnie, po
ludzku i bez opamiętania. Po niespełna miesiącu znajomości zamieszkali
razem. U niego, rzecz jasna. Kryli się przed bankami i paparazzi, ale
rodziny nie uniknęli. Mój brat oświadczył się jej około dwa miesiące
temu. Rose jest złotą kobietą o złotym sercu. Kochała Andrew równie
mocno, co on ją.
- Rose? Rose Gheller?
- Tak. Słyszeli państwo o niej?
Liza przełknęła ślinę. Musiała powtórzyć najgorsze.
- Otóż Rose popełniła samobójstwo w swoim mieszkaniu na krótko po
śmierci pani brata. Nie ma ku temu żadnej wątpliwości, sprawa jej
śmierci została więc już zamknięta.
Kobieta zareagowała na tę wieść podobnie co ostatnio. Liza miała już do niej tylko jedną prośbę.
- Ma pani klucze do mieszkania brata?
- Tak, zawsze zatrzymywałam się u niego, gdy byłam w Londynie.
- Jest pani w stanie nam je udostępnić czy woli pani przez nakaz sądowy?
- I tak prędzej czy później musiałabym je wam dać. A teraz… nie ma to już większej różnicy.
Podała jej pęk kluczy. Liza przyjęła go i podziękowała kobiecie za
pomoc. Ta wstała i ruszyła do wyjścia. Po takim stresie będzie
potrzebowała wiele odpoczynku. Na korytarzu zatrzymał ją koroner.
- Pani Mallovic?
- Z panieńskiego. O co chodzi?
- O pani brata i niejaką Rose Gheller…
- A jakże…
- Pomoże pani w identyfikacji zwłok?
Westchnęła, gładząc się po czole.
- Jeśli tylko wtedy pozwolicie mi wrócić w spokoju do siebie…
Ze skonsternowaniem na twarzy poprowadził ją do kostnicy. Jego mimika
mówiła wszystko. W takich chwilach żadne z nich nie lubiło swojej pracy.
<***>
Podjechali pod luksusowe osiedle. Liza spojrzała w okna, podciągając ciemne okulary na włosy.
- No, no… Dzielnica dla próżniaków. Miesięczny czynsz za tutejsze mieszkanie doprowadziły mnie z marszu do bankructwa.
- Już nie przesadzaj… wpadłabyś w długi.
Wymienili porozumiewawcze uśmiechy i ruszyli na górę. Gdy odnaleźli
właściwe drzwi, przekręcili klucz w zamku i weszli do środka. Liz
ruszyła do salonu.
- Ten telewizor jest większy od mojej lodówki –
mruknęła, a gdy przeniosła wzrok na komorę pod plazmą, krzyknęła –
David! Musisz to zobaczyć.
Podszedł do niej. Na komodzie stało co najmniej kilkanaście ramek ze zdjęciami Rose i Andrew.
- Więc już wiemy, czemu u niej było tylko jedno…
Liza Ujęła jedno ze zdjęć.
- Wyglądali na szczęśliwą i zgraną parę.
- Ale każda para może popełnić błąd, czyż nie? – skwitował.
Wtedy jeszcze nie doszukiwała się w tych słowach aluzji wobec własnego
związku. David ruszył do kuchni. Ona postanowiła przeszukać sypialnię.
Otworzyła wreszcie szafę należącą do Rose. Przypadkowo opierając się
ręką o jej plecy. Wyczuła tam zimny, nieregularny, metaliczny kształt.
Był to zawias drzwiczek. Otworzyła je. We wnęce znalazła coś, co
wyglądało na dobry motyw morderstwa. Zawołała Davida, nim wyjęła
brystol.
- Zrób zdjęcie.
Wykonał polecenie. Wtedy Liza wyjęła
go i rozwinęła w pełni. Były na nim zdjęcia Andrew i jego fanek. Twarze
kobiet i dziewcząt pokreślono, zarysowano lub zakryto obraźliwymi
napisami. Nie ulegało wątpliwości, iż dokonała tego Rose.
- Chorobliwa zazdrość to słabe podwaliny związku, nie sądzisz?
- Nie wiem. Ale wiem na pewno, że wygląda mi to na niezły motyw –
podsumowała, a po chwili zapytała – Znalazłeś coś podejrzanego?
-
Tylko broń, w skrzynce na narzędzia. Myślę jednak, że należała do
Andrew, a obrażenia na jego ciele nie świadczą o możliwości strzału. Ale
oddam na wszelki wypadek do badań.
Skinęła głową. Należało zbadać wszelką możliwość.
- A jednak pojawił się mały rozruch w sprawie. Mamy podejrzaną.
<***>
Liza siedziała przy biurku, przeglądając po raz enty dokumenty sprawy. W drzwiach stanął Tom i zawołał ją.
- Co jest? – zapytała cicho, podchodząc.
- Frank cię woła.
Odwracając ostentacyjnie głowę w stronę reszty załogi pogrążonej w
pracy, wyszła na korytarz. Skierowała się wprost do kostnicy, Tom jednak
zatrzymał ją.
- Laboratorium – powiedział tylko.
Zainteresowanie Lizy zdecydowanie wzrosło. Musiał odkryć coś
intrygującego. Wreszcie mają szansę otrzymać niezbędne wskazówki.
Łatwiej jest szukać, gdy wie się czego. Przekroczyła więc próg królestwa
Franka z lekkim podekscytowaniem.
- Wolałem mnie. Czyżbyś coś odkrył?
- A i owszem. Co ci to przypomina; bezwonne, bez smaku czy koloru, po
obróbce nieszkodliwe ale samo trujące, zabija kilka godzin po zażyciu a
do wykrycia jest najwcześniej pięć dni po zgonie. Podpowiem jeszcze
tylko, że przez tę substancję naszemu pacjentowi okropnie spuchły
niedawno płuca.
- Zatrucie rycyną?
- Bingo! Ponadto odkryłem odrobinę metanolu w organizmie. W połączeniu z lekkim wstawieniem, musiał się spić…
- Czeskim skażonym absyntem – weszła mu w słowo, a po chwili dodała – Ta mieszanka powaliłaby konia!
- Zwracamy honor, panie M. Miał pan świetny powód, by umrzeć – Frank skłonił się trupowi.
<***>
David przeszukiwał tego dnia mieszkanie Rose Gheller. Chciał on
wykluczyć lub potwierdzić jej winę. W całym mieszkaniu nie odnalazł on
nic podejrzanego… do czasu. Kończąc przeszukiwanie sypialni, zajrzał pod
łóżko. Odnalazł tam przykryty kodem schowek. Wyjął obluzowaną deskę, a
pod nią znalazł dwie butelki absyntu. Czeski. Jedna butelka była
opróżniona w ¾. Ten fragment zagadki został więc rozwiązany. Ruszył do
kuchni. Po kolei przeszukiwał wszystkie szafki. Wreszcie, w głębi jednej
z nich, odnalazł to, czego szukał. Słoiczek z rycyną. Tuż za nim drugi,
mniejszy, z arszenikiem.
- Fanka otruwania ludzi? – zapytał sam siebie.
Wsparł się na szafce, wzdychając. Nawet prawdziwa miłość nie jest w
stanie powstrzymać człowieka przed zbrodnią jaką jest zabójstwo. Ba,
skłania potem do popełnienia kolejnej – samobójstwa. Co się porobiło z
tym światem…
Tak, jak uczono go na szkoleniach, przeszukał półki w
domu samobójcy podejrzanego o psychiczną niestabilność. W sypialni
natrafił w końcu na coś, co wyjaśniało całą sprawę. W etażerce po prawo,
górna półka. List. Przedśmiertny list Rose Gheller.
<***>
„Tego dnia, był to koniec lipca, wszystko się posypało. Dotychczas
byłam pewna, że Andrew kocha mnie i dochowałby mi wierności w każdej
możliwej sytuacji. Straciłam jednak tę niezachwianą pewność, gdy tylko
zbliżyła się do jego marynarki tamtego dnia. Pachniała damskimi
perfumami. Fiołki. Mam uczulenie na wyciągi z palących się kwiatów.
Wszystkie moje perfumy mają różana esencję. Te były inne. ‘Fanka, inna
modelka…’ pomyślałam od razu, choć dotąd się to nie zdarzało. Sięgnęłam
do kieszeni. Chusteczka z wyciśniętym buziakiem i numerem telefonu
zapadła mi dech w piersiach. Dwie kolejne z podziękowaniami za
poprzednie noce wycisnęły łzy w moich oczach. Zdradzał mnie, to nie
ulegało wątpliwości. Moje zaufanie i szczęście do mężczyzn nigdy nie
było wieczne. Mogłam się tego spodziewać. Żaden facet nie jest inny.
Nawet Andy. W głowie pojawiły mi się setki naszych cudownych wspomnień.
Tak bardzo chciałam, by tym razem mężczyzna, który tak zabawie się moim
kosztem zapłacił za swoje czyny. Osunęłam się na podłogę, wypłakując
oczy. Chwilę później uniosłam głowę, zaciskając zęby z wściekłości.
Wiedziałam, co zrobić. Nie pozwolę, by uszło mu to na sucho. Nie jemu,
nie tym razem. Wolę iść do więzienia niż do końca życia zadręczać się
myślą, że tak jak ze mną zagra jeszcze z wieloma kobietami. Wprowadziła
więc mój plan w życie. Zrobiłam tym samym największy błąd życia i
przekreśliłam szczęście u boku Andrew.
Była to pierwsza niedziela
sierpnia. Przygotowywałam romantyczną kolację dla nas. Wcześniej
przyniosłam co trzeba do naszego mieszkania. Do jego spaghetti dodałam
rycyny. Do wina dolałam absyntu. Nie wiedziałam, że był zakażony. Andrew
twierdził, że po winie z absyntem ma wizje. Nawet tamtego dnia kochała
go tak bardzo, że nie mogłam nie spełnić jego przyzwyczajeń i życzeń.
Nigdy nie przestałabym go kochać. Ale on mnie przestał. I za to musiał
teraz gorzko zapłacić. Jeśli nie ja, nikt nie będzie go miał. Wiem, że
jestem chorobliwie zazdrosna. Ale to chyba znaczy, że naprawdę mi na nim
zależało?
Wiem, że to złe! Ale ja go kochałam!!! Miałam prawo! Był
MOIM narzeczonym! Przyszłym mężem! Drugi raz nie weszłabym w złe
małżeństwo, a fanki miały do niego tyle praw co Wy wszyscy – NIC! Ja
miałam wszystkie. I postanowiłam mu o tym przypomnieć. Nigdy nie
zapomni. Nie dam mu na to czasu.
Szczerze, nie wiedziałam, ile
rycyny użyć. Wydaje mi się, że stanowczo przesadziłam. Na wszelki
wypadek dodałam sporo aromatycznych i wyrazistych przypraw, by nie
wyczuł różnicy. Zrobiłam, co mogłam, by odszedł w spokoju. By odszedł
tuż przy mnie. By ostatnim, co widział, była moja kochający twarz.
Kolacja smakowała mu wyjątkowo mocno. Mimo to postanowiłam nie powielać
tego przepisu. Poszliśmy do sypialni by godzinami rozmawiać i wygłupiać
się, leżąc na łóżku. Zawsze tak robiliśmy. Dla nas związek opierał się
głównie na bliskości psychicznej, nie fizycznej. Może trudno sobie
wyobrazić, że taki facet woli rozmawiać niż kochać się z kobietą. A
jednak to prawda. Taki był mój Andy.
Tego wieczora wydawał się zdenerwowany. Wreszcie wyjawił mi powód swojego zestresowania.
- Kochanie, posłuchaj mnie… Ostatnio upiłem się w barze. Jakaś kobieta
mnie rozpoznała. Starała się zaciągnąć mnie do łóżka. Zabrała mnie do
hotelu. Kiedy zrozumiałem, co się dzieje, było już za późno. Zdążyła
mnie pocałować. Ale opamiętałem się wtedy i uciekłem. Otrzymałem od niej
kilka paskudnych telefonów. Mówiła, że się zemści... Że ją popamiętam a
ta, która stoi nam na przeszkodzie mnie znienawidzi i zniknie z mojego
życia… Ona była wariatką… - złapał mnie za ręce i spojrzał prosto w oczy
- Bardzo tego żałuję. Wiem, jak to brzmi i że pewnie trudno ci mi
zaufać, że do niczego nie doszło. Ale tak było. I nie mógłbym tego przed
tobą ukrywać. Proszę, wybacz mi. Nigdy już nie pójdę do baru, nigdzie
nawet nie duszę się bez ciebie… Tylko błagam, wybacz mi.
Tak
szczerze – co ja miałam mu wybaczać? Do niczego nie doszło, inaczej albo
zataiłby to przede mną albo powiedział całą prawdę. Zaczęłam myśleć
‘Boże, Boże, co ja zrobiłam?!’. Musiałam się przyznać. Powiedzieć mu, że
byłam największym błędem jego życia.
- Kochanie, tak strasznie cię przepraszam… - wybuchnęłam płaczem, padając na jego tors.
- Cóż się stało?
Opowiedziałam mu o wszystkim. Nie pominęłam ani szczegółu. Nawet
wystawy jego fanek w mojej szafie. A najgorsze w tym wszystkim było to…
że się tym nie przejął.
- Znalazłem kiedyś ten kolaż. Od tego czasu
unikałem zdjęć z fankami, byś nie musiała się martwić. Nie obchodzi
mnie, czy otrułaś mnie czy nie. Dla ciebie warto umrzeć.
Przytulił
mnie, chcąc zabrać z moich barków cały ciężar tego świata. Uśmiechnął
się, nie mogłam w to uwierzyć. Potem zdradził mi swoją prośbę.
-
Żyj dalej, tak, jakby nigdy mnie nie było. Bądź spokojna i nie zadręczać
się. Najważniejsze, że nigdy nie będę musiał żyć bez ciebie. A ty
musisz być szczęśliwa, wtedy i ja będę. Zawsze będę przy tobie. Tylko
teraz przy mnie zostań. Chcę odejść z tobą u boku.
Te słowa wyryły
mi się w pamięci. Do końca swoich dni mogłam je dokładnie odtworzyć w
myślach. Przytuliłam go, ściskając jego dłonie i płacąc na jego koszulę.
Słyszałam, jak bicie jego serca zwalnia. Jak oddech powoli staje się
cięższy i wolniejszy. Czułam, jak gaśnie.
Wszystko przeze mnie.
Gdy umarł, otarłam łzy i zabrała trucizny do siebie. Nikt nie miał
podejrzewać go o samobójstwo. Winę chciałam przyjąć na siebie. Jego
ciało wywiozlam na pustynię. Uwielbiał ciszę i niezbadaną przestrzeń.
Spokój. Chciałam mu je zapewnić. Zasłużył na te drobnostki po tym, co mu
zrobiłam. Ucałowałam jego tors i przykryłam twarz kurtką. Trudno było
mi na niego patrzeć w tym stanie.
Andrew mi wybaczył. Ale ja sobie
nie potrafiłam. Skończę to, co zaczęłam. Naprawię całą tę chorą
sytuację. Tej nocy wezmę kąpiel myśląc o Andy’m. Wrzucę do wody włączoną
suszarkę. Ręka zadrży mi co najwyżej raz. Ale dokonam tego. Znów
odnajdę Andrew. Naprawię, co zepsułam.
Jeżeli to czytasz,
kimkolwiek jesteś, zanieś to na policję. Jeżeli to ty, Kate, wybacz, że
ci to zrobiłam. Nie chciałam odebrać ci brata. Błagam, zanieś to
ekspertom kryminalistycznym. To dowód ostateczny, dlatego piszę to
odręcznie. Ja, Rose Gheller, zabiłam Andrew Mallovica. Kilka dni później
popełniłam samobójstwo. Pisze to w pełni władz umysłowych. Ewentualnie
oszalała z rozpaczy i miłości. Nikt nie mógł mnie uratować. Wina jest
tylko moja. Podpisano poniżej: Rose Gheller”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz